piątek, 11 lutego 2011

przygoda z umywalką

Nie pisałem Wam jeszcze o kolejnej budowlanej przygodzie z umywalką w naszej  łazience przy sypialni. Bardzo podoba się nam ta łazienka i dużo siły włożono, aby wszystko było dopięte na ostatni guzik. Ale znacie już tę fatalistyczną zasadę, z którą czasami mamy i u nas do czynienia, że jak jest za dobrze to na pewno przyjdzie moment, kiedy coś nie wyjdzie, coś się nie uda. No i nie udało się...
A sprawa zaczęła się od zamówienia umywalki Cocktail Koło . Umywalka duża i dopasowana do murowanego obłożonego płytkami blatu. Od początku mi się zdawało, że miała być wpuszczona w blat, ale ostatecznie projektantka wraz z Miłością Mojego Życia (MMŻ) uznały, że będzie nablatowa. Takie umywalki - jeśli jeszcze nie wiecie - różnią się od tych wpuszczanych w blat, jakby to powiedzieć, "figurą", kształtem obrzeża.
Pan Krzysio, glazurnik (pozdrawiamy jako jednego z niewielu!!!!)  zamontował umywalkę, którą MMŻ zamówiła przez internet. I wtedy coś mi nie pasowało. Krótki telefon zupełnie przecież niepotrzebnie zestresował projektantkę (którą pozdrawiam serdecznie) i okazało się, że... numer katalogowy nie ten, że trzeba zmieniać, bo kupiliśmy wpuszczaną, którą Pan Krzysio zamontował jak nablatową, bo tak nakazywała wysokość blatu... więc, ehh... znów poprawka. Pan Krzysio próbował mnie przekonywać, że jest ładnie (cyt.: "i tak ma Pan najładniejsze łazienki w całej okolicy"). Jednak, zdaniem MMŻ, wymiana była  KONIECZNA.
Zatem od początku: zamówienie, kurier, transport na  budowę itd.. Na koniec Pan Paweł, który dokonywał podmiany umywalek stwierdził, że trzeba wymienić też jakieś rurki, bo te z pierwszej wersji nie pasują do drugiej. Z tego wszystkiego tyle dobrego, że nietrafioną umywalkę odkupi od nas projektantka...

Na budowie dzisiaj i wczoraj były poprawki gładzi i gruntowania na piętrze (oczywiście wszystko za pieniądze :) Podobno mogę na górze malować... no, zobaczymy...

111.

Brak komentarzy: